Przeskocz do treści Przeskocz do menu

Kochajcie wróbelka, dziewczęta…

Dnia 1 kwietnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Ptaków.

 

Choć przeważającej większości społeczeństwa 1 kwietnia kojarzy się z prima aprilis, to jednak jak sądzę nie mała jego część, dnia owego świętuje Międzynarodowy Dzień Ptaków – i nie jest to prima aprilisowy żart.

Nie wiemy od kiedy 1 kwietnia jest uważany za dzień prima aprilis, podobno jego korzenie sięgają jeszcze starożytności, natomiast dość precyzyjnie określić możemy od kiedy jest on też Międzynarodowym Dniem Ptaków. Wiąże się to z Konwencją o Ochronie Ptaków Pożytecznych dla Rolnictwa z 19 marca 1902 r. Konwencja ta ratyfikowana została w 1906 roku i od tego czasu obchodzony jest właśnie Międzynarodowy Dzień Ptaków. Oczywiście różne kraje zaczęły go świętować w różnych latach. Tak w roku uchwalenia jak i ratyfikacji Konwencji Polski nie było na mapie świata stąd też do grona świętujących dołączyliśmy dopiero po odzyskaniu niepodległości i to nie od razu bowiem stosowną (nawiasem mówiąc bardzo króciutką) ustawę Prezydent, który dzieciństwo spędził na terenie obecnego Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego, podpisał dopiero dnia 18 lutego 1932 roku.

Dzień ów ustanowiony został po to by zwrócić uwagę na pożyteczną rolę ptaków w przyrodzie i gospodarce człowieka oraz zachęcić do ich ochrony. Bo choć dziś mamy na świecie ponad 10 tysięcy ich gatunków (w Polsce ponad 460) to przynajmniej kilkanaście procent z nich jest poważnie zagrożona.

 

Ptaki są obok roślin najbardziej zauważalnym elementem przyrody ożywionej, który zwraca uwagę chyba każdego. Są na tyle liczne, że zawsze widoczne (w odróżnieniu np. od ssaków) i są widoczne przez okrągły rok (w odróżnieniu od owadów). Swoim śpiewem, wyglądem, zachowaniem przyciągają uwagę nie tylko specjalistów, ale i tzw. zwykłych mieszkańców naszego kraju. To pasja związania z nimi leży u podstaw działalności wielu późniejszych słynnych badaczy przyrody, jej ochroniarzy, fotografów, filmowców itp.

Najtrafniej chyba oddał to Włodzimierz Puchalski pisząc: „Jednym z moich pierwszych wrażeń jakie potrafię sobie odtworzyć z taśmy mojej pamięci, z okresu kiedy jeszcze niezbyt pewnie poruszałem się na nogach, są sceny z życia gołębi i wróbli, które imponowały mi swoją ruchliwością i zgrabnością tak kontrastowo doskonałą, zwłaszcza na tle moich słabych umiejętności chodzenia.” I dalej: „Największą miłością mojego życia były zawsze ptaki (...) Była w tym jakaś siła, która kazała mi już o świcie wyskakiwać z łóżka i biec o wschodzie słońca, by obserwować przyrodę. Ta siła już w dzieciństwie wypędzała mnie zawsze z miasta i odciągała od szkolnych książek. Ile mnie te ptaki kosztowały zmartwień! Kiedy przychodziła wiosna nie mogłem się uczyć, wzrok odrywał się od druku i biegł za lotem ciągnących ptaków. Porzucając niekiedy lekcje nasłuchiwałem klangoru powracających żurawi. W nocy śniły mi się gniazda i pisklęta. Z miasta – jak z więzienia – uciekałem by patrzeć na klucze ptaków ...”. To słowa, pod którymi podpisać się może chyba każdy ornitolog, bo mało jest takich, którzy swoja przygodę z ptakami zaczynali w wieku dorosłym. Zwykle korzeni tej pasji trzeba szukać głęboko w dzieciństwie, może nie aż tak odległym jak u Puchalskiego, ale z całą pewnością wybitnie „niepełnoletnim”.

 

Modraszki, myszołowy, dzięcioły, puszczyki i „puchacze”…

 

Głęboko i na zawsze pozostaną w pamięci pierwsze doświadczenia związane z obserwowaniem karmiących dzięciołów czarnych. Ten widok „upakowanych” w dziupli dzięciolich młodych był tak absorbujący, że nawet wściekle kłujące komary nie były w stanie od niego oderwać. A pierwsze modraszki w zawieszonej po raz pierwszy skrzynce lęgowej? Kiedy ujrzało się kilkanaście rozdziawionych dziobków człowiek czuł się jak ich ojciec, choć – jak się wcześniej rzekło – do pełnoletniości a i wieku reprodukcyjnego brakło jeszcze wiele. A pierwsze podglądanie „puchacza”, którym był nasz pospolity puszczyk?… po dziesięcioleciach ma się wrażenie, że stary ptak spoglądał już ze znużeniem na małego wyrostka w krótkich portkach, który po kilka razy dziennie przybiegał pod starą lipę w dworskim parku, żeby go oglądać. A pierwszy kontakt z myszołowem? Nie, nie z krążącym „w niebiesiech” i wołającym swym przeciągłym „hijjjjeee”, ani nawet z siedzącym gdzieś na słupie chmielowym, ale z takim prawdziwym, którego można było nawet dotknąć. Pisklak tego gatunku z osieroconej rodziny (jeden z ptaków rozbił się o drzewo) dorastał w gnieździe w moim rodzinnym lesie (choć jego przodkowie na pewno posiadali go o wiele wcześniej niż moi). Albo skradanie się za pisklakiem przepiórki po lnie sąsiada. No cóż, na znacznej przestrzenie ze lnu niewiele pozostało, ale puchatą kulkę na nieproporcjonalnie wielkich łapach ujrzeć się udało.

Z czasem znajomość ptaków znacznie bardziej „profesjonalizowała się” i człowiek mógł już wychwytywać błędy w wierszykach, bajkach i opowiastkach. Jakże to mógł wróbelek u Gałczyńskiego „brzydką stonogę pochłaniać” skoro to ziarnojad?, albo jakim cudem Pani Słowikowa i Tuwima mogła płakać w gniazdku na akacji? Królestwo dla tego, kto wskaże słowicze gniazdko na akacji skoro wiadomo, że słowiki generalnie gniazdują na ziemi. I jak można było tak niecne oskarżenia rzucać na pierwszego zwiastuna wiosny, który nad pokrytymi jeszcze resztkami śniegu zagonami śpiewał niestrudzenie swą pieśń? No jak można było pisać o nim, że „to skowronek z bandą skowroniątek”?! Jedynie wróbel Ćwirek został nieskazitelny, bo nigdy nie udało się w nim dopatrzeć żadnego „niedociągnięcia”, przeciwnie, każdy kolejny odcinek tej kreskówki był jak przekładanie kolejnej strony atlasu ptaków. Zresztą uważam do dziś, że to najlepsza bajka do tego, żeby uczyć najmłodszych rozpoznawania i miłości do ptaków.

A jak silne są „atawizmy ornitologiczne” mogłem się przekonać po wielu, wielu latach, kiedy to w 2009 roku wybraliśmy się w mieszanej ekspedycji białorusko-polskiej na najdziksze bagna Polesie – białoruskie Bagna Olmańskie w poszukiwaniu puszczyka mszarnego. Grupa była idealnie parytetowa – 4 Białorusinów i 4 Polaków. Puszczyk mszarny był jeszcze wtedy ptakiem, który w Polsce nie gnieździł się w ogóle, gdzieś tam czasem pojawił się w jakiejś Białowieży, ale tak żeby na stałe – to nie. Był zatem marzeniem każdego polskiego ornitologa. Białoruscy koledzy mieli trochę lepiej bo „borodataja kuhakouka” – jak nazywali tę sowę – gniazdowała u nich, ale była bardzo rzadka. Toteż kiedy znaleźliśmy pierwsze jej gniazdo po kilku dniach morderczej wędrówki niekiedy w bagnie po pas opadł nas wszystkich taki niesamowicie spontanicznym entuzjazm, że było to wręcz nie do uwierzenia. Gdyby ktoś popatrzył z boku na tych ośmiu ściskających się i poklepujących po plecach dorosłych facetów o orientacji jak najbardziej tradycyjnej mógłby jednak nabrać niejakich podejrzeń. W ekspresji emocji „pobili by” nas wtedy chyba tylko Breżniew z Honeckerem w swym słynnym namiętnym pocałunku. Dziś już tego „romantyzmu” nie ma, bo puszczyka mszarnego można sobie po prostu zobaczyć w Sobiborskim Parku Krajobrazowym.

 

„widok pławiącego się w powietrzu orła lub kani”

 

Wiele napisano i wiele jeszcze można by napisać o tym, że ptaki były dla poetów, pisarzy i innych artystów tym, czym zwykle bywały dla nich kobiety, czyli … natchnieniem. Nie mamy aż tyle miejsca a i nie chce się zanudzać czytelników, którzy są aż tak pełni poświęcania, że doczytali do tego momentu, kolejnymi długimi tekstami choćby i najlepszych pisarzy. Nie mniej jednak kilku sobie nie odmówimy.

Tytan pióra, jeden z najpłodniejszych pisarzy polskich, o którym pamięć na powrót jest przywracana, Antoni Ferdynand Ossendowski, pisał w latach 30. XX w. w książce „Polesie. Cuda Polski” o głuszcu tak: „jest zapewne jedynym na ziemi ptakiem powołanym przez naturę na jej piewcę i barda. Godnie wywiązuje się z tego obowiązku. Samotny to trubadur! Rządzę śpiewu ukrył głęboko w swem czarnem ciele, co umie połyskiwać i jarzyć się pełną gamą widma słonecznego. Wydobywa tę pieśń tajemną mistyczną o najcudowniejszej porze budzącego się życia, a nie pospolituje jej, nie rzuca pod nogi gawiedzi jak słowik rozśpiewany w bzach i jaśminach parku miejskiego, zaśmieconego niedopałkami papierosów, … to nie śpiewak dla tłumu. Czarnopióry bard obiera sobie ostępy najdalsze i najdziksze, w bezludnej prawdziwie niedostępnej kniei – i tam wobec płynącego ku zenitowi słońca, w obliczu brzasku zorzy porannej, w toku ciemnego jeszcze i milczącego boru, śpiewa krótkie triolety jakiegoś zagadkowego hejnału, którego treści, ludzka myśl odgadnąć nie zdoła.

Z kolei Franciszek Wysłouch, pisarz, malarz i wojskowy w wydanych w 1968 r. w Londynie „Opowiadaniach poleskich” pisała o kuzynie też głuszca (cietrzewiu) w sposób następujący: „Kniaź bołota – nazywają Poleszucy cietrzewia – jest w tej nazwie sympatia, uznanie i swoista wyobraźnia. Cietrzew-kogut jest naprawdę pięknym ptakiem i najbardziej dekoracyjnym na naszych błotach. Szczególnie gdy na wiosnę rozwinie w lirę swój ogon, musi zachwycić każdego. Poza tym cietrzewie wszędzie widać i słychać, szczególnie na wiosnę i pod koniec zimy gdy następują słoneczne dni i cietrzewie gromadzą się na brzezinach a nawet próbują już swego wiosennego śpiewu. Gody swe cietrzew ogłasza donośnie i otwarcie; wszystkie inne ptaki trzeba wypatrywać i wysłuchiwać – on sam ukazuje się w całej swojej krasie. Może i jest nieco prawdy w tej nazwie: ‘książę bagnisk’”. We wszystkich tych opisach uderza wrażliwość na piękno ptaków. Jest ona ponadczasowa, bo już równo 160 lat temu u Taczanowskiego, w jego publikacji „O ptakach drapieżnych w Królestwie Polskim pod względem wpływu jaki wywierają na gospodarstwo ogólne” czytamy: „Nie należy się kierować jedynie samemi tylko materyalnemi względami, są bowiem inne, na które powinniśmy zwracać uwagę; czyż bowiem nie sprawia już nam rozkoszy widok pławiącego się w powietrzu orła lub kani, albo tez uderzającego w wodę rybołowa, i czyż rozkosz ta nie jest zdolna nagrodzić szkód, jakie te wspaniałe ptaki wyrządzają. Nie potrzeba na to być koniecznie naturalistą: każdy człowiek zastanawiający się nad pięknością natury doskonale to rozumie i niechętnie poogląda na to, że się jej ciągle i uporczywie wyrzekamy.” 

 

I na koniec warto zacytować słynny wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego napisany w dalekim i smutnym 1947 roku, w którym to wierszu, choć i poetycko ale jednak bez ceregieli i dosadnie wyraził imperatyw ochrony ptaków.

 

O WRÓBELKU


Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istota niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
Lecz nikt nie popiera wróbelka

Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!

Warto również skorzystać z bardzo pożytecznego materiału edukacyjnego przygotowanego specjalnie na Międzynarodowy Dzień Ptaków:

https://www.ekokalendarz.pl/wp-content/uploads/pakiet-04-01-Dzie%C5%84-Ptak%C3%B3w.pdf

 

Tekst i zdjęcia (za wyjątkiem wróbla Ćwirka): Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK