„Stąd widać cały świat!” – zakrzyknął entuzjastycznie 5-letni Jaś, kiedy wspięliśmy się na wierzchowinę koło wsi Marcinówka na Turystycznym Szlaku Pieszym Śladami ks. Stefana Wyszyńskiego po Ziemi Skierbieszowskiej.
Weekendowa pogoda w Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym bywa w ostatnim czasie kapryśna jak … niektóre kobiety. Ale czy może stanąć na przeszkodzie zdeterminowanym turystom, którzy chcą delektować się naszymi krajobrazami? Oczywiście nie!.
W jeden z minionych weekendów gościliśmy w Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym rodzinną grupę turystów z centralnej Polski, którzy zapragnęli powędrować naszym „Skierbieszowskim Camino” czyli Turystycznym Szlakiem Pieszym Śladami ks. Stefana Wyszyńskiego po Ziemi Skierbieszowskiej. Na bazę wypadową wybraliśmy Skierbieszów położony mniej więcej w centralnej części przebiegu szlaku mającego ok. 30 km długości. Stąd dobry człowiek podwiózł nas na sam początek szlaku, czyli do Żułowa, skąd planowaliśmy wrócić pieszo do Skierbieszowa właśnie. Jak wspomniano leży on w centralnej części szlaku, ale nie znaczy to, że w jego połowie. Odcinek z Żułowa do Skierbieszowa mierzy bowiem bez mała 19 km. Wydaje się, że nie jest to jakaś bardzo duża odległość, jak na cały dzień marszu, nie mniej jednak kiedy maszeruje się z trójką dzieciaków i wszystkie w wieku … jednocyfrowym, to rodzą się pewne obawy…
U dobrych ludzi
Na swojej trasie spotykaliśmy wyłącznie dobrych ludzi, ale nie mogło być inaczej wszak szliśmy po śladach wkrótce błogosławionego duchownego. U wrót Domu Nadziei (Domu Pomocy Społecznej w Żułowie) spotkała nas wyciszona i uśmiechnięta siostra Benedykta ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, które to zgromadzenie opiekuje się pensjonariuszkami DPS oraz izbą pamięci urządzoną w pomieszczeniu, w którym podczas II wojny światowej ukrywał się ks. dr Stefan Wyszyński. Siostra opowiedziała nam nieco o historii jego pobytu oraz pokazała wystawę starych fotografii związanych z postacią Prymasa Tysiąclecia.
Następnie udaliśmy się już na szlak. Początkowo błotnista droga zaczęła się wznosić otwierając przed nami coraz to rozleglejszy widok na dolinę Wojsławki, Starą Wieś, Kraśniczyn, Bończę i inne miejscowości aż hen po ścianę lasu na północy, który jest położony na granicy Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego. Na skraju Lasu Bonieckiego urządziliśmy sobie pierwszy postój, bo tak już jest, że im piechur mniejszy, tym częściej jeść musi. Nie jest to zjawisko w przyrodzie odosobnione, bowiem i sikorki i ryjówki a nawet krety muszą regularnie się odżywiać inaczej brak pokarmu może się nawet skończyć zejściem letalnym, a wszak one nie mają przed sobą kilkunastu kilometrów marszu tak jak my. Posileni ruszyliśmy w stronę … wodopoju. Krętymi debrami zeszliśmy do Uroczyska Baraniec, które przywitało nas chłodem głębokiej debry, malowniczą kapliczką i nie mniej malowniczym źródełkiem oraz komarami i całą masą innej owadziej drobnicy, która towarzyszyła nam teraz bez przerwy, zwłaszcza gdy szliśmy przez las.
„Jest temat!”
A wyszliśmy zeń w wiosce o słusznej nazwie „Zalesie”. Położonej na granicy gmin, powiatów a dawniej nawet i województw. Sama wioska leży w gminie Kraśniczyn w powiecie krasnostawskim zaś pola na południowym stoku doliny, w której jest położona to już gmina Skierbieszów w powiecie zamojskim. A jeszcze 32 lata temu granica między gminami była jednocześnie granicą województw: zamojskiego i chełmskiego. Dla przyrody jednak tego rodzaju granice administracyjne nie istnieją i my też zapatrzenie w zawisającą nad polami pustułkę śmiało wkroczyliśmy do sąsiedniej gminy. Było jeszcze słonecznie ale już podejrzanie parno. Nasi mali piechurzy nieco się zmęczyli, co zrozumiałe przy bez mała 30-stopniowym palącym słońcu. Ale sytuację uratowała pouczająca i bardzo edukacyjna zabawa polegająca na … wyszukiwaniu denatów. Nie od dziś wiadomo bowiem, że drogi, nawet te polne są niebezpieczne dla dzikich stworzeń. Tak było i teraz. Na okrzyk naszych małych piechurów „jest temat!” podbiegałem szybko z aparatem aby uwiecznić przejechanego lub rozdeptanego owada, malowniczo opuchniętą jaszczurkę zwinkę, czy kreta lub ryjówkę zupełnie bez obrażeń, co niechybnie wskazywało na fakt, że … nie robiły sobie tak częstych przerw na jedzenie jak my… Ale w końcu wspięliśmy się na wierzchowinę, która w okolicach Marcinówki osiąga swoją kulminację przekraczającą nawet 290 m n.p.m., i z której widok tak zachwycił małego Jasia. Tutaj odwiedziliśmy kapliczkę poświęconą Prymasowi Wyszyńskiemu gdzie prócz pięknych widoków, których podziwianie mącił nieco złowieszczy pomruk burzy i otaczające nas powoli ciemne chmury, zrobiliśmy sobie - a jakże – przerwę na posiłek. I tu właśnie spotkaliśmy kolejnego dobrego człowieka, mieszkankę Marcinówki, która … dziękowała nam za to, że odwiedziliśmy Marcinówkę i kapliczkę.
Męskie decyzje
Pokrzepieni fizycznie i duchowo ruszyliśmy dalej co i rusz prowadząc nekro-ekologiczną edukację pod zawołaniem „Jest temat!”. A siły i determinacja były nam teraz szczególnie potrzebne bo oto ciemne chmury otaczały nas już niemal zewsząd wielką ciemną … oponą i złowrogie pogrzmiewanie zdawało się też dochodzić zewsząd. A tymczasem przed nami jeszcze znacznie więcej niż połowa drogi. „Pierwsza męska decyzja” polegała na tym, że odpuściliśmy sobie wioskę Podwysokie i jedną część Wysokiego i skierowaliśmy się w stronę Starej Lipiny trasą, którą gdyby nie owe kłębiące się chmury można by nazwać epicką (choć i z nimi wyglądała po swojemu pięknie). Tuż przed Starą Lipiną wysiłek nasz nagrodziły przydrożne czereśnie słodkimi błyszczącymi jagódkami. W Starej Lipinie kolejna „męska decyzja”, czy idziemy drogą asfaltową „po równym” do Skierbieszowa czy może jednak podejmiemy trud pokonania ostatniej przed nim wierzchowiny. A jako, że w naszej rodzinnej gromadzie i mężowie i niewiasty (różnego wieku) do słabeuszy nie należą, to też nie bacząc na straszące nas chmury ruszyliśmy … do góry drogą, która w niczym nie ustępuje beskidzkim szlakom zrywkowym. Jednak przynajmniej część z nas wiedziała jakież to piękne widoki czekają nas na górze więc szliśmy niezmordowanie. Co prawda najmłodszym z nas trzeba było nieco pomóc, ale przecież po to i żyjemy, żeby sobie wzajemnie w trudnych chwilach pomagać.
Na wierzchowinie roztoczył się widok na dolinę głównej arterii wodnej Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowe, czyli dolinę rzeki Wolicy. Prawda podziwiać jej specjalnie jakby ochoty nie było bo nieodległy horyzont przykrywały sine nie na żarty chmury, z których gdzieś nad Zamościem (i to Starym) lało już solidnie. Biorąc pod uwagę „tło” naszej wędrówki słowa piosenki „W siną dal” nabrały bardzo dosłownego znaczenia… Mimo niebyt pięknych okoliczności przyrody na tym ostatnim naszym odcinku szlaku spotkaliśmy jeszcze jednego dobrego człowieka, który przemieszczał się po drodze polnej pojazdem nie mającym analogu w świecie i nie należącym do żadnej ze znanych w świecie marek. Pojazd ów nie posiadał również żadnej tablicy rejestracyjnej ale za to kierowca uśmiechał się do nas szczerze i machała nam ręką. My jednak nadzwyczaj spiesznie i nadzwyczaj zgodnie (bez względu na płeć i wiek) szliśmy w stronę Skierbieszowa, który niby widoczny na horyzoncie ale jakby nie dość, że nie przybliżał się do nas to jeszcze jakby … oddala (być może to jakiś nowy rodzaj fatamorgany polegający właśnie na tym, że obiekt „ucieka” od tego, który chce doń dotrzeć). Jednak coś tak wielkiego jak dawne miasto biskupie Skierbieszów nie może uciekać w nieskończoność, a zwłaszcza przed tak wytrawnymi piechurami, stąd też niebawem szlak zaczął opadać w dolinę Wolicy i wyszliśmy koło powstańczego krzyża w Sadach, a stąd już tylko dwa kroki do Skierbieszowa.
U celu
„Bóg nagrodził męstwo” (jakby powiedział zapewne Pan Onufry Zagłoba) tym, że deszcz nie spadł do końca naszej wędrówki, a rodzice owo męstwo na tymże końcu wędrówki nagrodzili … pysznymi lodami, które smakują niezmiennie nawet gdy na dworze ciemne chmury, wiatr porywisty a temperatura spada do kilkunastu ledwie stopni. Deszcz lunął za to obficie ale w czasie, kiedy my siedzieliśmy już wygodnie i bezpiecznie w gościnnych progach gospodarstwa agroturystycznego przy ul. Zielonej w Skierbieszowie.
Nasi dzielni mali piechurzy przeszli z nami ponad 16 kilometrów co jest wynikiem naprawdę godnym pochwały i … popularyzacji, a jednocześnie jest dowodem na to, że Turystyczny Szlak Pieszym Śladami ks. Stefana Wyszyńskiego po Ziemi Skierbieszowskiej doskonale nadaje się na rodzinne wędrówki w czasie trwających właśnie w naszym kraju „mikroturystycznych wakacji”. Każdego, kto chciałby przejść śladami Wielkiego Polaka jak i tych mniejszych Polaków, którzy szli po nim, serdecznie zapraszamy, a pomocą niech będzie mapa, do pobrania tutaj.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK