W odległości niemal równo 28 km ptasiego lotu od biura Zespołu Lubelskich Parków Krajobrazowych zachowały się resztki obiektu, który wykarmił zapewne niejedną wieś.
Suną wozy załadowane ciężkimi workami zboża, głównie żyta, rzadziej pszenicy, ciągnięte pod górę po nieco rozmiękłej lessowej, polnej drodze przez gospodarskie konie … a może nawet woły. Skrzypią osie, trzeszczą rozwory i rożnie w ryczonach, powyginały się do niemożliwości zatuły i gnojanki, postronki założone na orczyki dosięgają granicy swojej wytrzymałości. Gospodarze pokrzykują na konie aby zmusić je do jeszcze większego wysiłku, bo tam na górze, już niedaleko majaczy cel podróży. Strzelają w niebo poszyte deszczułkami śmigła. Obracają się powoli, wprawiając w ruch kamienie, które zetrą w … mąkę zawartość parcianych worków. Na pięterku stoi u drzwi omączony właściciel tego obiektu. Ten, którego córa była zapewne najlepsza „partią” w okolicy i to bez względu na … urodę, stary Józwa, Jan, Stach a może Prokop… Czeka na klientów, którzy widząc, że pogoda od kilku dni wietrzna tłumnie ruszyli ku młynowi by zaopatrzyć się mąkę i kaszę dla siebie i dzieciaków, a i otręby wezmą dla chudoby. Chociaż, jak na przednówku chudo, to i ludziska otrębami nie pogardzą. Młynarz z każdym zagada, zakurzy machorki w przerwie między dopilnowaniem pomocników, by na wadze się nie omylili, wywie się nowości ze wsi i okolicy. Zarobi, to prawda, ale też i ma świadomość, że jego mąkę będą jedli wszyscy we wszystkich okolicznych wsiach, więc stara się robić ją jak najlepiej, bo to jednak „marka” a i konkurencja nie śpi.
Tak zapewne było koło wsi Żuków w Krzczonowskim Parku Krajobrazowym jeszcze przed wojną, a pewnie i po niej. Nie trudno wyobrazić sobie czasy, w których na wzgórzach wznoszących się nad dolinami Olszanki, Kosarzewianki i Radomirki obracały się ze skrzypieniem skrzydła młynów wiatrowych. Dziś ni koni, ni wozów a tym bardziej młynarzowej córki już tu nie uświadczysz.
Za to stoi jeszcze niemy świadek tych wydarzeń – a ściślej, jego resztki. Pośród pól, ponad wsią położoną malowniczo w dolinie Radomirki tuż obok starego krzaku bzu czarnego, który przycupnął u jego stóp stoją drewniane ruiny. Szare poszycie z desek kontrastuje z błękitem jesiennego nieba. Ponad nim wystają resztki wału skrzydłowego. Przechylone i pęknięte koło paleczne niczego już nie napędzi, choć i kamienie młyńskie się zachowały i sztember ciągle w pionie i mącznica na nim siedzi jeszcze mocno, że ho ho, a kozioł to przeżyje jeszcze niejednego mieszkańca Żukowa. W końcu jego zastrzały tak jak i siodło i pojazdy na nim, zrobione zostały ze starodrzewu sosnowego, zdrowego i żywicznego, tak, że dziś jeszcze żywica obficie wypływa z jego sęków. A i pasował je nie byle cieśla – żyletki nie wciśniesz.
I cóż z tego, skoro nikomu już dziś nie jest potrzebny. Kto dziś jeździ ze zbożem do młyna? Mąkę, jak i mleko i inne produkty „dają” … sklepy. Kogóż dziś obchodzi, że ta malownicza ruina to członek „rodziny” z 800-letnim rodowodem? Wtedy bowiem koźlaki – najprostszy typ wiatraka – pojawiły się na ziemiach polskich.
Może kiedyś, kiedy ludzie w końcu najedzą się tym, co dziś nie wiedzieć czemu nazywają chlebem, kiedy do reszty zorientują się, że mąki to w tym „chlebie” już prawie nie ma, zastanowią się czy nie wrócić do korzeni, czy nie próbować robić „ekologicznej” mąki tak, jak to przed wiekami robiono i wypiekać z niej chleb i bułki, które przez wieki jedzono? Może kiedyś? Ale czy wtedy będzie jeszcze czego szukać na wzgórzu nad Żukowem?
Ale już dziś można i koniecznie trzeba zachować tego skrzypiącego świadka historii i niegdysiejszego karmiciela całej okolicy, jako atrakcję turystyczną. Nawet w formie takiej malowniczej ruiny. Zwłaszcza, że tuż obok przebiega nowa ścieżka edukacyjna „Cieszynianka-Kamienny Wąwóz” wytyczona przez Zespół Lubelskich Parków Krajobrazowych w 2018 roku. Smutne byłoby bowiem gdyby kiedyś jakiś nieopatrzny czy celowy „piroman” zostawił z niego kupkę popiołu, żelastwa i kamienie młyńskie. Na zachodzie Polski wytyczono Wielkopolski Szlak Wiatraczny łączący aż 50 obiektów. Czy nie można by zrobić czegoś podobnego u nas? Czy to nierealne? Niekoniecznie.
Analizując przedwojenne mapy, tzw. „setki WIG-owskie” z lat 30. można dojść do wniosku, że tereny obecnego Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego, jego otuliny oraz najbliższego sąsiedztwa wyglądać musiały jak … Holandia, ponieważ na wspomnianym obszarze istniało 30 (!) wiatraków. W Żukowie wraz z koloniami i Policzyzną było ich 4, w obu Piotrkowach (Pierwszym i Drugim) aż 5, w Chmielu Drugim – 3, w Woli Sobieskiej Drugiej i Olszance – po 2, itd. Różnica między Holandią a Krzczonowskim Parkiem Krajobrazowym być może była jedynie taka, że z całą pewnością większość, jeśli nie wszystkie 30 wiatraków tu zlokalizowanych to były koźlaki nie zaś „holendry”. Ten drugi typ wiatraków był innej budowy. Sam korpus był stacjonarny, często zresztą murowany, zaś obracana była jedynie bryła dachowa ze śmigłami. Poza tym „holendry” przyjęły się głównie na terenach zachodniej Polski. W naszym województwie bodaj czy nie jedyne resztki tego typu wiatraka można zobaczyć w Józefowie nad Wisłą we Wrzelowieckim Parku Krajobrazowym. Są to pozostałości białych, kamiennych ścian korpusu wiatraka.
Czy prócz żukowskiego wiatraka ocalało jeszcze cokolwiek z młynarsko-wiatrakowej przeszłości terenów obecnego Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego, tego nie wiemy. Jednak z całą pewnością już od wiosny będziemy prowadzić dalsze prace poszukiwawcze. Może uda się wyznaczyć jeśli nie szlak, to choć ścieżkę śladami dawnych młynów wiatrowych. Może nie wszystko jeszcze stracone.
Patrząc na resztki wiatraka pod Żukowem przypominają się słowa Kanonu Młynarskiego: “Wiatraka się nie buduje, nie wznosi się. Wiatrak zostaje powołany, bierze początek, albo przychodzi. Budować można dom, stodołę, oborę, to co stoi nieruchomo. Wiatrak porusza się, chodzi, pracuje, wydaje dźwięki, mówi, gra muzykuje, zawodzi, niedomaga, choruje, gniewa się, odpoczywa, śpi. Wiatrak żyje, czuje. Jest jak człowiek i tak jak nie ma takiego samego człowieka, tak nie ma takiego samego wiatraka. Każdy wiatrak ma swój charakter jedyny i niepowtarzalny. Ojcem wiatraka jest cieśla i on zawsze potwierdza to znakiem. Wiatrak odchodzi lub ginie, a tam gdzie pracował, pozostaje jego mogiła”.
tekst i zdjęcia: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK