Wielkie, żółte obrusy pól rzepaku pozszywane są tu ściegiem miedzy z ciemnozieloną oziminą i szarym jeszcze, lessowym kocem jarych zasiewów.
Co roku to samo. Przywykliśmy już do tych kwietniowo-majowych, żółtych krajobrazów jakby towarzyszyły nam od zawsze. A tymczasem przecież nie zawsze tak było. Jeśli sięgniemy pamięcią 20-30 lat wstecz rzepaków na naszych polach niemal zupełnie nie było. Jeżeli już zdarzały się jakieś żółte plamy na zieloniutkim tle ozimego czy jarego zboża to były one raczej dowodem na braki w wiedzy agronomicznej, braki umiejętności rolniczych albo dowodem … sknerstwa gospodarza, który „szczędził na opryskach”. Na żyznych lessach Wyżyny Lubelskiej szeleściło zielone jeszcze zboże, ciągnęły się nieśmiałymi, drobnymi i seledynowymi sznurkami niedawno posiane buraki, równie nieśmiało wysuwały swe „kiełki” posadzone „na święto pracy” – a jakże inaczej – ziemniaki, zwane u nas z niemiecka (albo z rosyjska) kartoflami. Kiedy sięgniemy pamięcią jeszcze dawniej to w pewnych regionach szumiały całkiem niemałe plantacje … konopi (i nikomu nie przyszło na myśl używać je do innych celów niż włókiennicze, choć po prawdzie do niczego innego się za bardzo nie nadawały). A wokół zasobnych lubelskich wsi rozciągała się „sama siatka” czyli „druty chmielowe” naciągnięte na śmierdzące smołą słupy. W bardziej nizinnych regionach Lubelszczyzny (Polesie, Podlasie i Mazowsze) plantacje były podobne z tą tylko różnicą, że … zboże rosło tam „żabie po kolana” ewentualnie „jak słupy telegraficzne” (i bynajmniej nie z uwagi na wysokość owych słupów stosowano to porównanie). Ale rzepaki ?! i to w takiej ilości?! A skąd!
Inaczej niż drzewiej bywało
Jak to się jednak wszystko zmienia. Nikomu nie potrzebne dziś buraki, bo życie i tak mamy słodkie a i gdzie je przerabiać skoro cukrownie pozamykane a nawet niemal dosłownie starte z powierzchni ziemi – jak lubelska. Po co dziś komu konopie, skoro wszystkie ubrania, od skarpetek i rękawiczek po puchowe kurtki czy garnitury, możemy sprowadzić kontenerami z Chin. I jeszcze „taniej będzie”. A zresztą konopie dziś nader jednoznacznie się kojarzą. A chmiel ?! Wystarczy, że jego nazwa uwieczniona została w Krasnostawskich Chmielakach, piwo i tak sprowadzimy z Holandii.
Ale jako, że natura nie znosi próżni, coś na tych polach rosnąć musi. I oto pojawiły się plantacje dla naszego regionu niemal zupełnie nowe, zwłaszcza w takiej ilości. Zamiana nie nastąpiła od razu. Rolnik, zwany na wsi po prostu chłopem, do każdej nowinki musi się dopiero przekonać. Nie tak łatwo np. kombajny zbożowe wiele lat temu opanowały nasze pola, boć wiadomo, że „kto kombajnem młóci chleba jeść nie będzie”. Nie lepiej było z kombajnami do kartofli. Nim „Anny” zawładnęły ziemniaczanymi niwami chłop wolał łamać sobie (i dzieciom) „krzyż” przy zbieraniu za kopaczką, bo „kombaj to Panie kartofla od grudy ziemie ni rozróżni”. Tak i żółte pola pojawiały się najpierw tu i tam stanowiąc urozmaicenie szaro-zielonego wiosennego krajobrazu naszych terenów rolniczych. Z czasem pojawiało się ich coraz więcej, ale wciąż jeszcze niepewnie (pamiętamy dobrze świętej pamięci już wicepremiera Andrzeja L. i całe wielkie zamieszanie związane z biopaliwami). Ostatecznie jednak rzepak zwyciężył i dziś praktycznie cała Lubelszczyzna a nawet Polska znajduje się pod jego przemożnym wpływem.
Aby owego wpływu doświadczyć wystarczy w kwietniu, maju czy czerwcu ruszyć za granice miasta. Można powiedzieć, że człowiek zanurza się w żółci. Ale nie od razu, bo wszak rzepaki nie zakwitają nagle. Najpierw przypominają jakiś stary wyliniały kożuch albo futro lisa … po zimie. To tu to tam co śmielsze roślinki otwierają kwiaty sprawiając, że monotonna do tej pory zieleń rzepakowego pola ożywia się. Z czasem owych śmiałków przybywa. Pojedyncze plamy łączą się ze sobą tworząc w końcu jeden zwarty żółty kobierzec bijący w oczy jaskrawą żółcią nawet przy pochmurnej pogodzie i oszałamiająco pachnący … nadzieją na (nie tak już odległy czasowo) mód.
Geometria rzepakowych pól, a co za tym idzie ich estetyka, jest różna w różnych parkach krajobrazowych naszego województwa. I nie chodzi tu tylko o samo rozmieszczenie pól, bo ono jest zupełnie przypadkowe i pewnie „najmądrzejszy” komputer nie wychwyciłby tu żadnej prawidłowości. Chodzi o ich eskpozycję. Urodę rzepakowych „chodnikowo-ręcznikowych” lanszaftów naszych nizinnych parków krajobrazowych (poleskich i podlaskiego) w pełni możemy podziwiać tylko wówczas, gdy spojrzymy na nie okiem ptaka albo … drona. Wówczas, gdyby nie odmienna kolorystyka, istotnie można by je porównać z podlaskimi pereborami. Z poziomu gruntu poleskie i podlaskie pola rzepakowe nie robią już tak oszałamiającego wrażenia. Co innego kiedy udamy się do naszych parków krajobrazowych położonych na Wyżynie Lubelskiej i Roztoczu. Wijące się „wąską strużką” poletka w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym tworzą unikalne krajobrazy, których analogie odnaleźć możemy chyba tylko w Krainie Gór Świętokrzyskich. Poletka te niczym wąż wspinają się na wysokie roztoczańskie wzgórza, a jako, że nie każdy gospodarz życzy sobie siać rzepak, to poprzetykane pasemkami szarości i zieleni przywodzą na myśl … odwłok wielkiej pszczoły.
Skierbieszowskie patchworki
Nieco inaczej wyglądają rzepakowe krajobrazy na Działach Grabowieckich, w Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym. Tutaj krajobraz jest nieco bardziej „unormowany”, bo są to wielkie grzędy położone pomiędzy równoleżnikowymi dolinami rzek: Wojsławki i Wolicy, a kulminacje są niższe, niż na Roztoczu. Krajobraz ten jest też znacznie bardziej zaorany niż Roztocze stąd pasiaki skierbieszowskie są o wiele szersze. Faliste wzniesienia Działów Grabowieckich ozdobione rzepakami wyglądają niczym przykryte wielkim, żółtym dywanem. A kiedy wiatr porusza kwiatami rzepaku dywan ten wygląda dodatkowo tak, jakby … ktoś go trzepał. Takie właśnie trzepane dywany zobaczymy koło Wysokiego i Podwysokiego. Między tym miejscowościami żółć rzepaków sąsiaduje bezpośrednio z błękitem nieba, co przywodzi na myśl flagę naszych wschodnich sąsiadów – Ukraińców. Ze wzniesienia w okolicach Wiszenek, zwieńczonego wczesnośredniowiecznym kurhanem, w stronę Majdanu Surhowskiego, rzepakowe pole wiją się niczym żółty chodnik ściągnięty nogą nieuważnego gościa. Za nowym, ale bardzo gustownym krzyżem w Kolonii Wiszenki pole rzepaku wygląda za to jak dywan w gościnnym pokoju. Na Złotej Górze „w dziedzinie” hrabiego Kickiego w Orłowie Murowanym rzepaki istotnie się złocą. Otoczone rzepakowymi polami Kryniczki wyglądają jakby leżały na połatanym żółtymi łatami starym kożuchu. Orłów Drewniany widziany ze wzgórza przy Orłowskiej Drodze (prowadzącej zresztą do Chłopskich Dołów) wygląda jakby leżał co najmniej na pogórzu. Ponad dachami jego domów rozciąga się bodaj czy nie najbardziej patchworkowy krajobraz rzepakowy w całym Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym. Wielkie, żółte obrusy pól rzepaku pozszywane są tu ściegiem miedzy z ciemnozieloną oziminą i szarym jeszcze, lessowym kocem jarych zasiewów. Całość tworzy obraz potężnej szachownicy o różnokolorowych polach. Wędrując, lub jadąc Szlakiem pieszym śladami ks. Stefana Wyszyńskiego po Ziemi Skierbieszowskiej od Zalesia w stronę Marcinówki widzimy ciągnącą się na zachód żółtą płachtę pól. Tutaj nie ma miejsca na rozdrabnianie się. Pola rzepaku ciągną się tu niemal nieprzerwanym dywanem, jakby sąsiad z za miedzy zazdrościł temu, który uprawia rzepak dochodów czy może … pięknego widoku. Dość powiedzieć, że z tego żółtego puszystego dywanu wystają tylko gdzieniegdzie pojedyncze drzewa jak szyszkinowskie sosny z łanów żyta. Także północna dobrze doświetlona krawędź dolinki, w której położna jest wieś Zalesie wygląda niczym błyszcząca z daleka złota zbroja jakiegoś wysoko postawionego rzymskiego dygnitarza udającego się na wojnę z barbarzyńcami … albo z Hannibalem czy Spartakusem. Uroku dodaje jej zielona grzywa Lasu Bonieckiego pokrywająca ową zbroję „z wierzchu” czyli z wierzchowiny. Gdyby nie jej zielony kolor to, wraz z „wypustkami” lasu na żółte pola, można by ją porównać do jakiejś lamparciej skóry zarzuconą niedbale na tę zbroję. No ale … zielonych lampartów nie ma…
Krzczonowskie pasiaki i jodełki
W drugim z „biurowych” parków krajobrazowych – Krzczonowskim – rzepakowe krajobrazy wyglądają nieco inaczej. Mimo tego, że Wyniosłość Giełczewska pocięta tu jest dolinkami rzek: Giełczwi, Radomirki i Olszanki, to jednak całość ma bardziej „wyrównany” charakter płaskowyżu. Ale to jest też atutem. Płaskowyż ów nie jest co prawda tak pofałdowany jak Działy Grabowieckie (zasadniczo, bo jak od wszystkiego, tak i od tego są wyjątki), ale też i nie jest aż tak płaski jak Polesie (choćby i Wołyńskie) czy Podlasie. Jest tak „po środku”. I daje to niesamowite możliwości, jeśli idzie o kombinacje rzepakowych pól. Akcja scalania gruntów nie zaszła tu zbyt daleko stąd jak dawniej mamy tutaj do czynienia ze stosunkowo wąskimi polami. Biorąc pod uwagę fakt, że nie każde z nich jest zasiane rzepakiem oraz zważywszy no te właśnie nie za wielkie ale i nie za małe różnice wysokości patrząc na rzepakowe pola Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego widzimy niemal idealny pasiak. Wąskie (z perspektywy stojącego człowieka) paski pól, przekładane wstążkami miedz i „warstwami” pól nie obsianych rzepakiem – to doskonały wzór na ubogacenie i tak barwnego haftu krzczonowskiego. By jedna nie było zbyt monotonnie i tutaj znajdziemy patchworki rzepakowe. Najlepiej widoczne są z … okolic cmentarzy. Stojąc na cmentarzu z okresu I wojny światowej położonego na południe od Krzczonowa widzimy krajobraz niemal w pełnym okręgu. Przy czym widok na zachód to owe wspomniane wcześniej pasiaki, zaś patrząc na północ, w dolinie Radomirki kryje się Krzczonów, z którego jeno dachy wystają z charakterystyczną wieżą kościoła, zaś dalej, w następnej, niemal równoległej dolinie Olszanki kryje się o wiele skuteczniej wieś o tej samej nazwie. Przy czym skuteczność ta jest niemal stuprocentowa. Nie zaznajomiony z mapą szpieg nawet nie podejrzewałby, że gdzieś tam między Krzczonowem a majaczącą na horyzoncie zieloną ścianą lasu kryje się jeszcze jakaś wieś. A tymczasem to pomiędzy nią a wspomnianym lasem rozciąga się patchworkowy krajobraz rzepaków. Żółte płachty są tu znacznie szersze, a i dzielące je zielone pasy również krajkami nie nazwiesz. I warto oddać, że bardzo dobry widok na owe patchworki rozciąga się spod … cmentarza z I wojny światowej położonego na północ od Krzczonowa.
A jeszcze inne zaskoczenie czeka miłośnika rzepakowych krajobrazów w okolicach góry położonej na północny wschód od Piotrkowa Pierwszego – jednego z najwyższych wzniesień Parku i jego otuliny. Niemal na jej szczycie stoją dwie metalowe wieże. Stojąc u ich stóp i patrząc na północny zachód widzimy „klasyczne” wąskie wstążeczki pól (z reguły żółte i zielone). Nad nimi, niczym oaza na pustyni, majaczą w drgającym rozgrzanym powietrzu bloczyska i kominy Lublina oddalonego o niespełna 20 km. Kiedy obrócimy głowę na zachód widzimy jak (już nie w Parku ani otulinie ale na terenie Czerniejowskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu) wspinają się na Górę Piotrkowską nieszerokie rzepakowe … bieżniki. Ale najciekawszy widok czeka nas kiedy spojrzymy na północny wschód. Tutaj pola rzepaku i oziminy układają się w … jodełkę.
Na zakończenie trzeba przypomnieć, że absolutnie nie warto zapamiętywać na dłużej owej geografii rzepakowych patchworków, pasiaków, jodełek, chodników, bieżników, dywanów i obrusów. Nie warto trzymać jej w głowie dłużej niż … do czerwca. Bo wówczas rzepaki już na pewno przekwitną a w roku następnym, z uwagi na płodozmian i pomysły gospodarzy, rzepakowe łany mogą mieć kompletnie inną lokalizację a ich wzory zmienią się diametralnie. Póki jednak kwitną napawajmy się tymi pięknymi rzepakowymi krajobrazami, niech będą dla nas pożytkiem nie mniejszym niż … dla pszczół.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK