Oto, bowiem nie bacząc na paskudne otoczenie, będące dziełem rąk ludzkich, zadomowiła się tam pleszka. Ten mały śpiewak przylatuje do nas ramię w ramię, a raczej skrzydło w skrzydło, ze słowikiem. Samiec zaraz po przylocie rozpoczyna swe krótkie, miłe i miękkie trele, charakterystyczne w brzmieniu. Jednak prócz pięknego śpiewu i sam ptak zachwyca swym wyglądem (naturalnie samiec, bo samice jak u wszystkich ptaków są raczej szare, niepozorne). Oto jak opisuje samca prof. Jan Sokołowski: „Na wiosnę stary samiec jest tak pięknie ubarwiony, że w promieniach słońca lub na tle ciemnej zieleni przypomina gatunki egzotyczne. Z daleka błyszczy cynamonowo czerwona pierś, której barwa na brzuchu przechodzi łagodnie w biały ton. Czerwień piersi pięknie odbija od czarnego podgardla, policzków i okolic dzioba, a jak gdyby dla podkreślenia czarnej barwy czoło jest czysto białe. Wierzch głowy, kark i grzbiet są popielate, lotki ciemnobrązowe, kuper i ogon rdzawoczerwone.”. Choć przyznać trzeba, że ptaka tego częściej słychać niż widać. Nie dziwi, zatem, że takiemu pięknemu samcowi (a przypomnijmy raz jeszcze, że pięknie śpiewa) nie oprze się żadna samica. Para ptaków gniazduje zwykle w dziuplach drzew, stąd pleszkę rzadko spotyka się tam, gdzie ich nie ma. Ale od szeregu lat zajmuje równie chętnie skrzynki lęgowe. Jest jednak wymagająca, bo choć spokojnie zmieściłaby się do małych skrzynek „na sikorki i wróble” zajmuje jednak te większe, dla szpaków. Dlatego warto je zawieszać w parkach i lasach, bo jest to sposób na zwabienie tego gatunku.
Ale skąd pleszka w centrum miasta? (Bo, że w sąsiedztwie biura ZLPK, to przecież nie dziwi). Aby odpowiedzieć na to pytania warto prześledzić dynamikę populacji pleszki na naszych ziemiach w czasie. „Przeanalizujmy” powiedzmy ostatnich … 130 lat.Najstarsze bodaj, a na pewno najbardziej wiarygodne dane o jej rozmieszczeniu pochodzą z dzieła Władysława Taczanowskiego „Ptaki krajowe” z 1882 roku. Taczanowski pisze w nim tak: „U nas pospolita we wszystkich okolicach… Nigdzie nie trzymają się one w większych ilościach, lecz w rozproszeniu, wszędzie gdzie są stare, dziuplaste drzewa, to jest po lasach, sadach, alejach, i razem z kopciuszkom w skałach.” Używając, zatem bardziej współczesnej terminologii należałoby napisać, że w XIX wieku gatunek nie był pospolity a jedynie rozpowszechniony, tj. spotykany w wielu miejscach, ale nie w wielkiej ilości. Sytuacja ta na pewno zmieniła się na plus w wieku XX, zwłaszcza w pierwszej jego połowie, do lat 70.-80. Prof. Jan Sokołowski pisze, bowiem w „Ptakach ziem polskich” tak: „U nas jest wszędzie pospolita w ogrodach, parkach i w lasach, zwłaszcza liściastych. Występuje częściej niż mogłoby się wydawać przy powierzchownym obserwowaniu. Ponieważ trzyma się przeważnie w koronach drzew i zlatuje na ziemię tylko na kilka sekund, widzimy ją stosunkowo rzadko.” Następnie sinusoida liczebności gatunku spada w dół. Profesorowie Ludwik Tomiałojć i Tadeusz Stawarczyk, autorzy dzieła: „Awifauna Polski. Rozmieszczenie, liczebność i zmiany” wydanego w 2003 roku określają status pleszki, jako: „Nieliczny ptak lęgowy całego kraju” i doprecyzowują: „Obecnie rozmieszczenie tego ptaka jest plamiste, tj. miejscami może nawet w ogóle nie występować. W naturalnym środowisku lasów górskich i wielu niżowych jest to ptak bardzo nieliczny”. Wskazując, iż najniższe liczebności gatunek ten miał w okresie od lat 80. XX w. do lat 2000. Dodają „Po okresie silnego spadku liczebności gatunek odbudowuje ostatnio swą liczebność.”
I wszystko wskazuje na to, że ten pozytywny trend się utrzymuje. Można wręcz powiedzieć, że pleszka jest „w natarciu”, zwłaszcza w miastach. Jej obecność w centrum Lublina dobitnie o tym świadczy. Zwłaszcza, że nasze pleszki za oknem założyły gniado w najbardziej „uroczym” a przez to i niedostępnym zakątku owego ruderalnego siedliska i możemy już obserwować ptaki z pokarmem.
Warto dodać jeszcze, że regularnie widywany jest w owym ruderalnym krajobrazie także bliski kuzyn pleszki – „osmolony” kopciuszek. Ale ten już od lat zadomowił się w miastach, nie jest też ani tak malowniczo ubarwiony ani też ładnie nie śpiewa. Mamy, zatem za oknem dwa gatunki z rodzaju Phoenicurus i nadzieję na to, że jednak nie dojdzie między nimi do jakiegoś mezaliansu. A gdyby nawet, to i tak najważniejszym jest, że możemy obserwować te ciekawe ptaki w ubogim i smutnym krajobrazie centrum miasta, gdzie nawet skrzeczenie sroki urasta do trelu słowika.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK