Przeskocz do treści Przeskocz do menu

Popek za oknem

Nowa siedziba biura Zespołu Lubelskich Parków Krajobrazowych ma nad poprzednią liczne „przewagi” – jakby to zapewne określił Jan Onufry Zagłoba herbu Wczele. Jedną z największych jest z całą pewnością widok rozciągający się ze wschodnich okien biura. Nie jest to już krajobraz „wybitnie ruderalny”, jak to było w biurze przy ulicy Granicznej 4 a i odgłosy „z dołu” dochodzą inne zgoła. Obecnie roztacza się z okien widok niemal … lwowski. Sterczące na nieodległym planie wieże katedry i innych świątyń lubelskich przypominają nieco miasto nad Pełtwą a i kopulasty dach hotelu Lublinianka przy odrobinie wyobraźni może „robić” za lwowskich dominikanów, czyli dawny kościół p.w. Bożego Ciała obecnie cerkiew Najświętszej Eucharystii. Jednak nie o „wartościach historycznych i kulturowych” chciałem dzisiaj, ale o ptakach. A dla nich niemal nieodzowna jest kolejna „przewaga” nowego biura nad starym, czyli … skwer im. Lecha Kaczyńskiego – skupisko sędziwych drzew pod oknami naszego biura. Liczymy na to, że wraz z nastaniem wiosny nasze lornetki i aparaty nie będą stygły ale skrzydlaci sąsiedzi i w zimie nie oszczędzają nam pozytywnych wrażeń.

Jedną z takich atrakcji ostatnich dni było bez wątpienia stadko gili – niestety samych samców, które buszowało po ogołoconych przez zimę z liści klonach i kasztanowcach. Co prawda każdy komu, jak piszącemu te słowa, zdarza się chodzić do pracy przez tak pociągające miejsce jak … cmentarz … przy ul. Lipowej może zimą niemal codziennie je usłyszeć (zresztą zdaniem dra Waldemara Biadunia – niekwestionowanego autorytetu w zakresie awifauny Lublina – jeszcze do połowy lat 90. XX w. gil tu gniazdował). Nie mniej jednak pędząc ochoczo do pracy nie ma sposobności by lubować się ich śpiewem a tym bardziej wyglądem, a tu tymczasem same przyleciały do nas i mogliśmy choć przez chwilę odrywając się od komputera nacieszyć oczy ich … czerwonymi brzuchami. Bo jak to już napisano były to właśnie samce, które jak w całej przyrodzie a przynajmniej wśród ptaków, są znacznie ładniejsze od samic – inaczej niż to bywa u ludzi.

Gile są to ptaki z rodziny łuszczakowatych (ziębowatych), do której to familii należą także zięby, grubodzioby, szczygły, czyże, dzwońce, makolągwy i inne gatunki naszej rodzimej awifauny, które mamy niepłonną nadzieję usłyszeć a nawet zobaczyć już wiosną na naszym zieleniejącym skwerku. W wyglądzie gila uwagę zwraca dość spory dziób i czarny berecik na głowie u obu płci. Prawdopodobnie od tego właśnie pochodzi ludowa nazwa gila – popek. Jak wspomniano piękniej ubarwione są samce. Mają czerwony brzuch, szaroniebieski grzbiet i ogon, biały kuper i podogonie, czarne skrzydła z grubą białą pręgą. Samice są bardziej szare, zwłaszcza brzuch i grzbiet ciała są u nich brązowoszare.

Gile bytują u nas cały rok. Są gatunkiem osiadłym. Na naszym terenie przebiega granica występowania dwóch podgatunków – nominatywnego i zachodniego. Zachodni jest nieco mniejszy zaś jego ubarwienie jest mniej wyraziste. Gile u nas gniazdują, do niedawna uważano, że głównie w górach, teraz wiemy już, że praktycznie na terenie całego kraju w sprzyjających siedliskach. Jeśli takowe znajdzie, to, jak pisze Władysław Taczanowski: „Gniazda zakłada na nizkich drzewkach lub krzewach, najczęściej młodych jodełkach lub sosenkach, po lasach głównie, lecz także niekiedy tuż przy mieszkaniach ludzkich. Robi je z twardych źdźbeł zielonych, pomieszanych z pewną ilością drobnych prątków iglastych; następnie ku środkowi z korzoneczków zielnych, mchu i trawek suchych, samo zaś wnętrze wyścieła delikatną trawką, korzoneczkami, a niekiedy dodaje do tego rozmaite włosy zwierzęce.” W takim gnieździe w maju pojawia się do 5 bladoniebieskich jaj z nielicznymi kropkami. Przez bez mała 2 tygodnie wysiaduje je wyłącznie samica. Kolejne dwa tygodnie po wykluciu młode gile zostają w gniazdach, są bowiem gniazdownikami. Niedługo po wylocie młodych z gniazda ptaki znów przystępują do rozmnażania, bowiem w ciągu roku wyprowadzają 2 legi i muszą z tym zdążyć do końca lipca. Taczanowski pisze, że gil: „Śpiewa dużo, nawet wśród zimy, głosem cichym i chrapliwym, jakby od powolnego skrzypienia niesmarowanego koła pochodzącym, lecz dosyć gładkim, przyjemnym i urozmaiconym.” A prof. Jan Sokołowski uzupełnia: „Pieśń nie jest piękna, jednak ptak śpiewa ją tak dobrodusznie i w takim skupieniu, że tym samy sprawia miłe wrażenie. W interpretacji ludowej pieśń brzmi: ‘Michał – duli duli skocz przez kij’.” I co ciekawe u gili śpiewają także panie, co nie jest częstym zjawiskiem u ptaków.

Częściej widzimy gile późną jesienią i zimą. Wtedy to słychać wyraźnie ich delikatne gwizdy i stadka ptaków przelatujących z drzewa na drzewo. Dzieje się tak dlatego, że po sezonie lęgowym wylatują z lasów całe ich „rodziny” a dodatkowo pojawiają się ptaki z północy. Taczanowski pisze: „nalatują do nas stadami mniej więcej licznemi i w tem towarzystwie przez cały czas zostają. Tułając się ciągle po miejscach w żywność obfitujących, nawiedzają ogrody i dziedzińce zawierające drzewa jarzębiny, których jagody nad wszystkie inne pokarmy w tym czasie przekładają; ponieważ wyłuskują z nich same tylko jąderka, mnóstwo tych jagód psują, i nieznośne są tam, gdzie się te jagody dla połowów kwiczołów i jemiołuszek dłużej chce przetrzymać.” Można zatem powiedzieć, że były gatunkiem, który „ochraniał” także inne gatunki ptaków. Dziś na szczęście i kwiczoły i jemiołuszki i gile są gatunkami ściśle chronionymi. A bezwzględnie warto je chronić, bo jak pisze prof. Sokołowski: „Gile są ozdobą naszych lasów i równie pięknie wyglądają na tle zieleni, jak i na śniegu, tym bardziej, że są towarzyskie i zazwyczaj widzimy na raz całe stadko, a ich flegmatyczne usposobienie pozwala na obserwacje zaledwie z odległości kilku kroków. Zwłaszcza jesienią, gdy przybędą z cichych lasów i ludzi nie znają, dają się łatwo podejść.”

Dodamy tylko, że równie pięknie wyglądają na szarych w tym roku i zupełnie nieośnieżonych gałęziach drzew, choć nie dane nam było obserwować ich „zaledwie z odległości kilku kroków”. Ale zima się wszak nie skończyła i nie wiadomo co też przyleci jeszcze do naszego „zagajnika” za oknem.

Tekst i zdjęcie: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK