Przeskocz do treści Przeskocz do menu

Grzybów było w bród

  • 05-10-2018

pisał nasz wieszcz Adam Mickiewicz w księdze III „Pana Tadeusza”. Dziś po prawie 200 latach z całą odpowiedzialnością możemy powtórzyć dokładnie to samo.

 

Zwłaszcza w naszych parkach krajobrazowych, nawet w tych, w których lasy nie zajmują szczególnie wielkiej powierzchni, grzybów w tym roku nie brakuje.

W położonym ledwie 30 km od Lublina Krzczonowskim Parku Krajobrazowym lasy stanowią bez mała ¼ jego powierzchni (24,8%). To przede wszystkim dwa duże kompleksy Las Chmielowski i Las Królewski. Są to w przewadze lasy liściaste o charakterze grądowym. My jednak wybraliśmy się do mniejszego kompleksu leśnego położonego na trasie nowo wytyczonej ścieżki edukacyjnej „Cieszynianka – Kamienny Wąwóz”. Las ów leży pomiędzy wsiami Pustelnik i Walentynów. W północno zachodniej części przecina go długi, malowniczy wąwóz. Wejście do niego prowadzi od strony wsi Żuków Kolonia. Początkowy, niezalesiony, a nawet uprawiany jego fragment nosi nazwę Kamiennego Wąwozu i ma status zespołu przyrodniczo-krajobrazowego. Mijając piękne, szalenie wręcz owocujące w tym roku drzewa jabłoni i karminowe głogi wchodzimy wreszcie do lasu. Las jest w tym miejscu cienisty, grądowy z dorodnymi okazami dębów, grabów i sosen. Aż trudno uwierzyć, że to las prywatny, tzw. chłopski, bo w tego rodzaju lasach rzadko uświadczysz drzewa o średnicy większej niż wiadro. Tu zaś słusznej wielkości dęby a nawet buki (bo znajdujemy się przy północno-wschodniej granicy naturalnego zasięgu tego gatunku) przyciągają uwagę grzybiarzy. To królestwo podgrzybków. Ich kształtne kapelusze w różnych odcieniach brązu doskonale maskują się w ściółce. Ale jako, że jak to bywa w grądach, nie jest ona gęsto poryta roślinnością zielną, to i samego podgrzybka nie tak trudno wypatrzeć. Zwłaszcza stare, dorodne ich osobniki widoczne są z daleka. A kiedy jest stary, trzeba obowiązkowo szukać i mniejszych. I znajduje się je zawsze. Niekiedy trafia się wręcz na polany grzybowe, na których można zebrać po kilkanaście sztuk. Efekt jest taki, że po przejściu nie więcej jak 1 km lasu nie mamy już w co zbierać kolejnych żółto-brązowych grzybów. Wracamy do domu z „plonem” o wadze 7 kg – jak się później okazuje. Ukazuje to dobitnie, że lasy Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego obfitują w grzyby a i nowa ścieżka edukacyjna pod względem mykologicznym została wytyczona prawidłowo. Co więcej, można powiedzieć, że to wybitnie polskie lasy bowiem w językach naszych wschodnich sąsiadów: Ukraińców, Rosjan i Białorusinów, podgrzybek brunatny nazywany jest … polskim grzybem. Dla uczciwości dodać trzeba, że pojawiały się z rzadka również inne gatunki, jak delikatnonoga babka a nawet sam „grzybów pułkownik”, jak go nazywa wieszcz Adam, czyli borowik. Zdaje się jednak, że jego „kariera oficerska” dopiero się zaczęła, bo jego lichy wygląd wskazywał co najwyżej na sierżanta.

Przenieśmy się jednak za Wieprz do najdalej na wschód wysuniętego mezoregionu Wyżyny Lubelskiej – Działów Grabowieckich. Ich zachodnia część objęta jest ochroną w formie Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego – największego w województwie. Prócz krajobrazu Działów Grabowieckich ma on chronić także buczyny na kresowych stanowiskach tego gatunku. Udajemy się zatem w skierbieszowskie buczyny nazywane niegdyś Fagetum zamoscienis. Co prawda z 4 rezerwatów zaprojektowanych specjalnie dla ich ochrony do dnia dzisiejszego nie powstał żaden, nie mniej jednak idziemy w kierunku jednego z nich – rez. Łaziska. Nim jednak zagłębimy się w buczynę zahaczamy o brzezinkę, niewielką ale gęstą. Tutaj witają nas babki. O niektórych można powiedzieć wręcz „git babki” bowiem na smukłych szczupłych nóżkach noszą gustowne wielkie kapelusze. I dodać należy, że … bardzo smaczne, zwłaszcza w marynacie. Towarzyszyły im kozaki o ciemnobrązowych kapeluszach i znacznie masywniejszych nogach. W tym grzybim „tłumie” zdarzały się także prawdziwe perełki – koźlarze o jasnobrązowych, prawie pomarańczowych z wierzchu kapeluszach. Jednak jak przystało na rok 100-lecia niepodległości królowały grzyby biało-czerwone, pysznie wyglądające, choć trujące muchomory czerwone. Co prawda jak pisze wieszcz Adam „Wojski zbierał muchomory”, ale jeśli istotnie były to trujące muchomory czerwone to trudno sobie wyobrazić by wykorzystał je w innym celu niż przyrządzenie strawy dla … moskali. A jako, że dziś złych moskali w Polsce deficyt, to my zadowoliliśmy się fotografowaniem muchomorów. Bo trzeba wam wiedzieć, że ze świecą szukać drugiego tak fotogenicznego grzyba jak muchomor czerwony. Młode osobniki są pękate, na grubych nóżka i od stóp po czubek kapelusza pokryte białymi „krostami”. Z wiekiem muchomor smukleje i pozbywa się tego młodzieńczego trądziku. Rozwija za to swój piękny czerwony kapelusz pokryty białymi plamkami. Kiedy zdarzy się tak, że miękkie promienie słońca padają na tę czerwień (a zdarza się tak często, bo muchomory lubią rzadkie, brzozowe młodniki), trudno o piękniejszy obiekt do zdjęć. Wychodzimy jednak w końcu z obfitującego w grzyby, gęstego zagajnika. W „prawdziwym lesie”, pod modrzewiami świecą się jaskrawą żółcią maślaki, od tego zapewne wywodzące są nazwę, że najlepiej smakują smażone na maśle i koniecznie z cebulką. Wydatnie napełniły nasze kosze, jednak zostawiliśmy w nich jeszcze trochę miejsca na to, co powinno nas czekać w buczynie. 

Buczyna zaś przywitała nas … smrodem padliny. Odór był tak silny i charakterystyczny, że można było powtórzyć za osiołkiem ze „Shreka”: „Siarka przy tym to perfuma”. Każdy kto choć trochę interesuje się przyrodą wie dobrze skąd ów swąd pochodzi. Nie od padliny bynajmniej, choć i tę można w lesie spotkać. Niezawodny to znak, że receptaklum sromotnika zwanego dawniej bezwstydnym, bezwstydnie „wykluło się” już z „jajka”. Grzyb ten jest tak charakterystyczny i tak … sugestywnym, że nie dziwi, że nazwano go bezwstydnym. Z czasem jednak, czy to przez pruderię, czy inną „moralną poprawność” zrezygnowano z tej nazwy za to doceniono jego smród i obecnie nazywa się sromotnikiem smrodliwym. Po cóż jednak ów odór? Jakby to dziwnie nie brzmiało – żeby być bardziej … atrakcyjnym. Śluz pokrywający „główkę” sromotnika zawiera bowiem jego zarodniki i owady padlinożerne siadając na sromotniku i odlatując unoszą je ze sobą rozsiewając tym grzyba. Oczywiście sromotnik mógłby pachnieć róża, czy fiołkami, ale w grupie organizmów wabiących owady smrodem, a nie pięknym zapachem … konkurencja jest znacznie mniejsza. Może to zdziwić naszych grzybiarzy ale trzon sromotnika jest jadalny, a Niemcy podobno doprawiają nim nawet kiełbasę … My jednak dziękujemy za taką przyprawę i idziemy szukać szlachetniejszych mieszkańców buczynowej ściółki. Oto z daleka świeci gałązkowata plecha grzyba z rodzaju koralówek, bo my także mamy własną „rafę”. Nie jest ona co prawa w ciepłym morzu, a w lesie, nie jest też tak okazała, ale jest rafą na miarę naszych możliwości. Budują ją właśnie koralówki. One również mogą nie bać się naszych nożyków, choć podobno są jadalne. A już z całą pewnością zjeść można kolejnych grzybich bywalców buczyn. Pośród brązowych liści czernieje i siwieje osobliwy grzyb w kształcie rurki. To lejkowiec dęty grzyb o kształcie … lejka właśnie, wewnątrz czarnego a na zewnątrz siwego. W dzieciństwie zbieraliśmy te grzyby a babcia gotowała nam z nimi pierogi. Dziś uwieczniam je tylko na karcie pamięci aparatu. Ogółem jednak w bukowym lesie nawału grzybów nie ma. Honor łaziskiej buczyny ratują kozaki, które spotykane są w grupach po kilka sztuk i pojedyncze podgrzybki. Ale wrócimy tu jeszcze w połowie października, bowiem lasy te słyną z opieniek.

Tymczasem w poszukiwaniu podgrzybków i prawdziwków udaliśmy się w jeden z największych i najbardziej leśnych naszych parków krajobrazowych – PK Lasy Janowskie. Już na bazie w Szklarni witają nas grzybowe monstra, których kapeluszami można by się ochronić od deszczu. Szukamy jednak podgrzybków. Tych nie szczędzi nam sosnowy bór, którego ściana przylega wprost do zagrody, w której spokojnie przeżywają trawę koniki biłgorajskie. Zbieranie podgrzybków w tych lasach to doświadczenie zupełnie inne niż w buczynach. Tutaj brązowe kapelusze kryją się pod zielonym mchem, pod igliwiem a nawet pod szyszkami. Prawda, że kiedy grzyb jest już w sile wieku, to jest dość dobrze widoczny, ale z tymi mniejszymi, a one są bardziej atrakcyjne – jest już trudniej. Nie mniej jednak nasze kosze zapełniają się powoli brązowymi z wierzchu i żółtymi od spodu … polskimi grzybami. Wciąż mamy jednak nadzieję na „grzybów pułkownika”. Słusznie pisze ewangelista Mateusz, że „nadzieja zawieść nie może” – nie zawodzi i nas. Znajdujemy go, najprawdziwszego z prawdziwków, niemal tuż przy ogrodzeniu konikowego pastwiska na Majdańskich Łąkach. Napisać, iż jest „grzybów pułkownikiem” znaczyłoby zaniżyć jego rangę. Jest tak okazały i piękny, że spokojnie można go nazwać generałem i to co najmniej dywizji. Generał czy nie generał ląduje jednak w koszu. Jedynie przez wzgląd na jego „szarżę” zostanie  … ususzony w całości. I tym zwieńczeniem grzybobrania można by tę opowieść zakończyć. Jednak warto na koniec raz jeszcze oddać głos wieszczowi. Ponieważ na ścieżkach grzybnych poszukiwań trafiamy często te grzyby, które ani jadalne, ani piękne nie są, a czasem wręcz szpetne i trujące. Nie należy ich niszczyć. I o tym wiedziano już 200 lat temu. Wieszcz Adam pisał bowiem tak: „Inne pospólstwo grzybów, pogardzone w braku/Dla szkodliwości albo niedobrego smaku,/Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasą/I gniazdem są owadów i gajów okrasą”

 

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wojciechowski, Biuro ZLPK